sobota, 29 września 2012

[3]. Fernando Llorente: Śmierć nie zawsze jest końcem wszystkiego. Niekiedy jest ona początkiem czegoś nowego.

Dedykacja: dla La seniorita T <3.
Podkład muzyczny: Loka - Prawdziwe powietrze



Czy kiedykolwiek żyłeś z nieodpartym poczuciem, że Twoje życie powoli traci swój sens, by po niedługim czasie stracić go całkowicie? Kim tak naprawdę jesteś? Dlaczego tak bardzo cieszysz się z tego, co masz, stając dopiero w obliczu jakiejś tragedii? Czy Ty też odnosisz wrażenie, że do niedawna nie potrafiłeś cieszyć się życiem codziennym?
Życie jest sensowne. Jego sens trzeba odkryć samemu, bo dla każdego jest inny. Dla mnie takowym sensem jest rodzina. To my kreujemy własny wizerunek siebie, wiedząc, kim jesteśmy, mamy możliwość racjonalnego i wolnego wyboru celu w naszym życiu, zaczynamy wtedy działać w sposób świadomy i wolny. Kreujemy swój własny świat i swoje szczęście. Bardzo często nie zastanawiamy się nad tym, co tak naprawdę jest ważne, skupiamy się na sprawach powszednich, codziennych, monotonnych, takich, które powodują, że zatracamy w pewnym momencie swój pierwotny cel życia, nad którym tyle kiedyś rozważaliśmy, snuliśmy plany, marzenia.

     Nazywam się Fernando Llorente, mam 27 lat i jestem człowiekiem, którego życie nabrało właśnie sensu. Dzięki jednej osóbce, która wprowadziła w nie tyle radości. Ale po kolei. Może zacznę najlepiej od samego początku.

Lipiec 2010

     Czy może istnieć coś piękniejszego niż zdobycie upragnionego tytułu Mistrza Świata na czarnym lądzie? Trofeum, o którym skrycie marzyłem od najmłodszych, dziecięcych lat. Trofeum, w którego wkład, nie chwaląc się, przyczyniłem się. Pierwszy udział w tak poważnej sportowej imprezie i powrót z Pucharem Świata do Hiszpanii. Lepiej nie mógłbym sobie tego wymarzyć. Do dziś pamiętam pochlebiające słowa del Bosque, który dał mi ogromny kredyt zaufania, a ja odpłaciłem mu się, jak najlepiej tylko potrafiłem. Viva Espania!

Sierpień 2010

     Koniec wakacji u boku ukochanej kobiety, początek przygotowań do nowego sezonu ligowego. Już teraz mogę powiedzieć, że czuję się życiowo spełnionym mężczyzną. Już od jakiegoś czasu zbierałem się w sobie, by w końcu to zrobić. Oświadczyłem się. Oświadczyłem się Marii, tej jednej, jedynej, z którą pragnę spędzić resztę swojego życia, z kobietą, która nieustannie mnie uszczęśliwia. Bo nie potrafię wyobrazić sobie mojego życia bez niej. W międzyczasie rozpocząłem przygotowania z moim Athletikiem Bilbao. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że ten klub jest moją drugą miłością, bo narzeczona bezapelacyjnie zajmuje pierwsze miejsce w moim sercu. To klub, w którym niemal wychowywałem się przez lata. Klub, któremu pozostałem i pozostanę wierny. Klub, któremu zawdzięczam wszystko. Trener, który jest dla mnie jak ojciec chrzestny. Człowiek, który ‘wychował’ mnie na rasowego piłkarza. Człowiek, któremu zawdzięczam najwięcej. Czy lepiej nie mogłem sobie wymarzyć tego wszystkiego?

Marzec 2011

     Razem z Marią planujemy ślub, który odbędzie się za rok, w maju. Mówią, że to miesiąc zakochanych, najpiękniejszy na zawarcie związku małżeńskiego. Z kolei klubowi koledzy usilnie odradzając mi małżeństwo. Dla mnie wstąpienie w związek małżeński nie wiąże się z utratą wolności czy jakimkolwiek ograniczeniem ze strony Marii. Po prostu ją kocham i tak, jak ona chciałbym przypieczętować nasz wieloletni związek.

Czerwiec 2011

     Nigdy nie przepadałem za szpitalami, a już na pewno za wizytami lekarskimi, chociażby tymi rutynowymi. Nie potrafię tego bliżej określić, ale jestem takim typem człowieka, który za wszelką cenę unika służby zdrowia. Wrodzony wstręt. Jednakże z czystej konieczności, razem z Javim Martinezem, moim dobrym przyjacielem i klubowym kolegą wyczekujemy przed gabinetem lekarskim, jak co roku, by przejść (przymusowe) kontrolne badania. Wiedziałem, że to tylko czysta opatrzność i że opatrzność ma mnie w swojej opiece.
     Nie. Nie tego się spodziewałem. Nie to chciałem usłyszeć. Do dziś nie jestem w stanie dokładniej opisać tego, jak poczułem się, kiedy lekarz oznajmił mi, że jestem chory, jednakże do dziś w głowie szumią mi jego słowa:

‘Przykro mi. Nie mogę pana oszukiwać. Łudziłem się, że to tylko zapalenie stawu kolanowego, bo takowe było, ale nieleczone doprowadziło do nowotworu.’

     W przeciągu zaledwie kilku sekund moje życie legło w gruzach. Wszystkie dotychczasowe plany legły w gruzach, pryskając niczym bańka mydlana. Pierwsze moje myśli to: Jak? Dlaczego? Przecież czułem się znakomicie, nie chorowałem, nie odczuwałem żadnych większych bóli…
- Javi, to rak. Mam raka, rozumiesz? – tylko tyle byłem w stanie z siebie wyrzucić, opuszczając gabinet lekarski.
     Nadal pamiętam smutek i współczucie malujące się wówczas w jego oczach. Najgorsze miało dopiero nadejść, bo jak miałem powiedzieć o tym narzeczonej? Przecież mieliśmy tyle wspólnych planów na najbliższe lata. Przecież całe życie przed nami, owszem, przed Marią tak, ale nie przede mną, bo powoli traciło sens.

Listopad 2011

      Przebywam na oddziale onkologicznym miejscowej kliniki. Mam za sobą pierwszą serię chemioterapii. Nie ukrywam, że tak bardzo liczyłem na wsparcie bliskiej memu sercu osoby. Na wsparcie Marii. Odeszła. Odeszła, kiedy powiedziałem jej prawdę, kiedy otwarcie wyznałem, że jestem chory, że mam raka. Byłem pełen ogromnej nadziei na to, że zrozumie, iż choroba nie wybiera i przejdziemy przez to razem. Kiedy kogoś kochasz, jesteś w stanie pójść za nim w ogień, zrobić dla niego wszystko, przenosić góry, przychylić gwiazdy z nieba. Oddała pierścionek zaręczynowy i zostawiła mnie. Zostawiła zupełnie samego, zdanego na łaskę personelu medycznego. Koledzy, a właściwie ludzie, którzy miałem za przyjaciół również odwrócili się ode mnie, traktując jak trędowatego. Zostałem sam, sam jak palec, nie mogąc unieść tego ciężaru.

- Maria, ja muszę Ci o czymś powiedzieć, o czymś ważnym…
- O co chodzi?
- Jestem chory, to nowotwór stawu kolanowego…
- Ale jak to? Przecież byłeś zdrowy, praktycznie nie chorowałeś, jeśli już, to sporadycznie.
- Widzisz, choroba nie wybiera, ale mam Ciebie.
- Fernando, ja nie mogę być w tej sytuacji z Tobą, rozumiesz? To nie ma sensu. Ja chcę cieszyć się życiem, a Tobie zostało raptem kilka miesięcy. Wybacz, ale nie chciałabym zmarnować sobie życia, patrząc na Ciebie w takim stanie. Najlepiej będzie jeśli się rozejdziemy.

      Dzisiaj, po raz kolejny przywołuję do pamięci tą rozmowę. Po moich policzkach mimowolnie ciekną łzy. Łzy bólu, łzy niedowierzania, łzy tęsknoty. Tak bardzo za nią tęsknię. Gdyby nie choroba, za kilka miesięcy bylibyśmy małżeństwem…
      Lekarze nie są rozmowni, ale nie jestem tylko pustym piłkarzem, a przede wszystkim człowiekiem uczuciowym i czuję, że coś jest nie tak. Ostatnimi dniami słyszę tylko, że wyglądam jak cień przeciętnego człowieka, co jeszcze kilka miesięcy temu byłoby nie do pomyślenia. Nie chcę nawet na siebie patrzeć. Czuję brak sił. Uniesienie ręki z dnia na dzień sprawia mi coraz cięższy wysiłek. Przy życiu utrzymują mnie chyba jeszcze leki, choć odczuwam ból, pulsujący w środku, niemiłosiernie rozrywający moje ciało na drobne cząsteczki.

Grudzień 2011

       Do świąt pozostał zaledwie tydzień, a ja nadal tkwię w tym samym miejscu. Moje życie tkwi w martwym punkcie. Momentami czuję się coraz bardziej osłabiony.
       Mam za sobą zaledwie kilka spotkań z Ariadną, dziewczyną, która kilka lat temu chorowała na białaczkę. Jej się udało. Wyleczyła się. Jest młodą, piękną, cieszącą się z życia kobietą. Chciałbym kiedyś móc cieszyć się z niego tak, jak ona, choć zdaję sobie sprawę, ze to coraz mniej realne. Czym jest życie? Nie raz miewałem głupie myśli, chcąc targnąć się na swoje życie, z powodu jakiejś błahostki, a dzisiaj? Dzisiaj tak bardzo chciałbym je zachować…

~

      24 grudnia 2011. Wigilia Bożego Narodzenia. Zawsze cieszyłem się na samą myśl o świętach, na myśl, że mogłem spędzić jej z Marią. Dzisiaj pozostają mi cztery białe ściany i towarzystwo szpitalnej aparatury. Kolejna, ciężka, samotna noc.
- Wesołych Świąt, Fernando – poczułem dotyk kobiecej dłoni,
      Otrząsnąłem się, spoglądając na emanującą radością twarz Ariadny. Wymusiłem lekki uśmiech.
- I wzajemnie. Czy nie powinnaś spędzać tych świąt z rodziną?
- Powinnam, ale chcę tez spędzić je z Tobą, poza tym przed nami jeszcze dwa dni świętowania, także zdążę się i nimi nacieszyć. Mam coś dla Ciebie – podsunęła mi pod nos kolorowe opakowanie.
      Rozpakowałem je z niebywałą trudnością. Kierowała mną też nieopisana ciekawość, co też mogłoby znajdować się w środku. Moim oczom i ku ogromnemu zdziwieniu ukazało się Pismo Święte, sporej grubości.
- Nie patrz tak na mnie, Fer. Mówiłeś, że lubisz czytać, więc tak sobie pomyślałam… Pismo Święte to lektura uniwersalna, dobra na każdą okazję. Przeczytaj, dodaje więcej wiary w siebie – uśmiechnęła się promiennie.
- Nie, nie będę tego czytał. Mam dość ciągłego zapewniania, że będzie dobrze, że wszystko się ułoży. Gdyby tak było nie leżałbym teraz tutaj, a spędzałbym święta z narzeczoną.
- Hej, hej, spokojnie. Życie pisze nam różne scenariusze i nie zawsze jest tak, jak byśmy sobie tego życzyli – odparła łagodnym tonem głosu. – Wiem coś o tym.
- Ale moje życie nie miało tak wyglądać! Dlaczego ja? Wiesz co Ci powiem, możesz wracać do nich, nie chcę Twojego litowania się nade mną, nie chcę, żebyś tutaj była – uniosłem się. – Najlepiej, jeśli nie będziesz tutaj przychodziła. Nie chcę, żebyś mnie odwiedzała.
      Spojrzała na mnie pełnym niedowierzania wzrokiem, a po jej policzkach zaczęły spływać drobniutkie kropelki łez. Nie odezwała się słowem. Zebrała swoje rzeczy i opuściła salę. Nie potrzebowałem jej litości. Powinna układać sobie życie, a nie przesiadywać tutaj ze mną.

Kwiecień 2012

     Ten rok nie zaczął się dla mnie najlepiej. Spędziłem na oddziale onkologicznym 4 miesiące. ‘Na wolności’ jestem już od miesiąca. Jest lepiej, ale nie najlepiej. Coś jakby drgnęło. Zmuszony bezczynnym wpatrywaniem się w sufit, przeczytałem Pismo Święte. Nie potrafię bliżej tego sprecyzować, ale jakby nabrałem wiary w siebie, w to, że jeszcze nie wszystko stracone, że nie powinienem się poddawać, że mogę spróbować zawalczyć. I chyba faktycznie się udało. Nie zmienia to faktu, że czuję się podle po tym, jak zachowałem się wobec Ariadny. Ona chciała mnie wesprzeć, pomóc mi, a ja bezpruderyjnie wyrzuciłem ją i to nie tylko ze szpitalnej sali, ale ze swojego życia. przez ten czas zrozumiałem, jak bardzo jest mi bliska, jak bardzo urozmaiciła moje życie, jak bardzo jestem jej wdzięczny.

~

       Zdobycie jej adresu nie należało do najłatwiejszych rzeczy, ale udało mi się. Ja wiem, że bukiet dwudziestu czerwonych róż nie jest żadną rekompensatą, ale powinienem ją przeprosić, przede wszystkim chcę to zrobić. Nigdy nie denerwowałem się tak, jak teraz, stając przed drzwiami mieszkania. Oczekiwałem na jej reakcję, zupełnie niepewien, jak zareaguje. Drzwi otwierają się. Nie zmieniła się. Wypiękniała. Jej intensywne, zielone oczy hipnotyzowały mnie swoją barwą, a pofalowane blond włosy swobodnie opadały na smukłe ramiona, zdziwione usta rozchyliły się lekko, jakby chciała wyrazić tym swoje zaskoczenie.
- Fernando…?
- Ariadna, nic nie mów. Pozwól, że to ja coś powiem. Jest mi wstyd za siebie samego, za to, jak Cię potraktowałem. Przecież próbowałaś mi pomóc, a ja Twoją pomoc odrzuciłem, czego żałuję. Wiem, że te badyle niczego nie naprawią, ale przepraszam. Przepraszam najważniejszą osobę w moim życiu – wyszeptałem to, co od tak dawna leżało mi na sercu.
- Ja… Ach, cieszę się, że wyzdrowiałeś – przytuliła się do mnie. – Ale nie myśl, że nie zmienia to faktu, że zachowałeś się wtedy jak totalny gbur.
- Nie zaprzeczę – uśmiechnąłem się, zaskoczony jej reakcją.
- Tęskniłam za Tobą…
      W tym momencie stało się coś, czego obydwoje raczej nie planowaliśmy, a coś czego chyba bardzo pragnęliśmy. Nasze usta złączyły się w delikatnym, pełnym tęsknoty pocałunku.

Czerwiec 2012

     Jeszcze w kwietniu wróciłem do treningów. Co prawda nie pojechałem wraz z całą reprezentacją na Mistrzostwa Europy, odbywające się w Polsce i na Ukrainie. Lekarze twierdzą, że to jeszcze za wcześnie. Mam przy boku kobietę, która darzy mnie prawdziwym i szczerym uczuciem. Kobietę, którą kocham całym sercem. Wszystko to, co osiągam, to zasługa Ariadny i tylko Ariadny. To ona była przy mnie, kiedy inni odwrócili się, pozostawiając samemu sobie. Jest moim najwierniejszym kibicem, pomagając uwierzyć w siebie. To ona jest moją motywacją. Dzięki niej zrozumiałem, jak cennym darem jest życie. Nie mogę powiedzieć, że choroba była najlepszym, co spotkało mnie w życiu, ale to za jej sprawą poznałem tą cudowną blondynkę, z którą dzisiaj jestem szczęśliwy. W przyszłości planuję oświadczyny. Nie wybiegamy daleko w przyszłość. Skupiamy się na tym, co jest tu i teraz. Ariadna jest sensem mojego życia.


_______________________________________________________


Wreszcie z pozytywnym zakończeniem, a przede wszystkim dedykacją dla TINY <3.