W rolach głównych: Justine Coleman, Steven Gerrard, Fernando Torres.
Dedykacja: dla JayLin, która zainspirowała mnie do stworzenia tej historii <3.
Podkład muzyczny: Maroon 5 - Misery.
____________________________________________________________
Anthony Smith
ur. 26.01.1960 r.
zm. 17.09.2010 r.
„ Dla nikogo nie odszedłeś, naprawdę będziesz żył w naszych sercach i myślach. ”
~~~~
Pomimo tego, iż w Londynie był dopiero październik, to pogoda nie rozpieszczała jego mieszkańców. Zaczęły pojawiać się pierwsze płatki śniegu i siarczyste mrozy, zapowiadające początek ostrej zimy. Nie przeszkadzało to jednak Justine. Właściwie pogoda nie miała dla niej większego znaczenia. Przystanęła przed okazałym nagrobkiem, wykonanym z niewątpliwie najbardziej szlachetnej jakości marmuru, ściskając w dłoni kilka białych róż. Westchnęła cichutko, składając je na płycie grobowej. Minęło równo dwa miesiące od momentu, kiedy straciła ojca. Człowieka, którego nie tyle darzyła miłością, a który nauczył jej pokory i był kimś wyjątkowym w jej życiu, kimś ważnym. Wydawać by się mogło, że tak bezuczuciowa młoda, dwudziestoletnia kobieta, jaką była Justine Coleman, nie nigdy nie zaznała żadnych uczuć. Przecież nie była cyborgiem, tak, jak postrzegali ją inni. Gdzieś głęboko, pod maską twardzieli, jaką zgrywała na co dzień, tkwiła warstwa wrażliwości i delikatności, która czyniła ją istotą miewającą słabości.
‘I am in misery there ain’t nobody who can comfort me.’
Bo kiedy umiera osoba bliska naszemu sercu, odczuwamy pustkę. Rzeczywistość staje się wówczas nierealna, pojawiaj się setki nurtujących pytań, a nastroje i emocje szybko ulegają zmianie. Człowiek gubi się w pustce i uczuciach. Nie wiemy, czy to, co przeżywamy, jest normalne, czy ból, towarzyszący po śmierci bliskiej osoby kiedykolwiek minie, czy gniew i żal, pomieszane z lękiem oraz rozpaczą mogą przeminąć. Gubimy się w tym, co przeżywamy, ponieważ nikt nigdy nie przygotował nas na tego typu doświadczenie. Żałoba jest doświadczeniem trudnym i bolesnym. Jest także doświadczeniem, poprzez które prędzej czy później musi przejść każdy z nas, by na nowo móc odnaleźć w życiu jego pełnię, radość i dalej iść do przodu, mimo poniesionej straty. Potrzeba czasu, którego potrzebuje każdy indywidualnie, aby zaakceptować śmierć, przeżyć wewnętrzny ból, pustkę, poczucie winy.
~~~~
- Mamo, mamo! Udało się, wreszcie się udało! – zdyszana szatynka wpadła rozpromieniona do mieszkania.
- Co się stało?
- Wszem i wobec, oznajmiam ci, że stoi przed tobą nowa, hm.. jakby to ująć..? Nowa napastniczka żeńskiej drużyny Liverpool F.C. – wyszczerzyła się.
- Jestem z ciebie dumna, wiesz? – uśmiechnęła się ciepło.
- Wiem. Myślę, że tata też by był – westchnęła, spuszczając wzrok.
- Nie, kochanie. On jest z ciebie dumny – przytuliła ją do siebie.
Odetchnęła głęboko, kładąc głowę na ramieniu matki. Pomimo, iż ojciec za życia poświęcał jej notorycznie mało czasu, czasami jakby ignorując fakt, że ma córkę, to nadal odczuwała silną, łączącą ich więź. Bo właśnie on zaraził ją miłością do futbolu, zabierając ją po raz pierwszy na Anafiel Road, kiedy miała niespełna sześć lat. To dzięki niemu pokochała piłkę nożną i The Reds, którym kibicowała od owego pamiętnego dnia. Z pewnością mogła nazwać się ich wiernym kibicem. Futbol dawał jej wszystko to, co pozytywne. Emocje, będące dużym aspektem w tej dyscyplinie sportu, przeżywane na każdym meczu. Uczestnicząc w małym sportowym świecie, jakim jest dziewięćdziesięciominutowy mecz, nigdy nie wiadomo, jakim wynikiem się on zakończy, to pozostaje wielką niewiadomą, aż do końca. Jednak wynik może ulec zmianie w każdej minucie meczu, nawet tej najbardziej nieprzewidywanej, co podnosi poziom gry i dostarcza wielu pozytywnych, jak i negatywnych emocji kibicom. Sami piłkarze również przeżywają emocje związane z meczem, bez względu na jego rangę – czy jest on rozgrywany na szczeblu krajowym albo międzynarodowym. Przecież przed meczem muszą się maksymalnie wyciszyć, oderwać od panującego zgiełku. Tak właśnie odbierała to Justine. Dlaczego? Bo sama grała. Grała dla siebie, dla własnej przyjemności, z czystego zamiłowania. Nigdy nie marzyła o zawodowej karierze, a propozycja z najbardziej utytułowanego angielskiego klubu mogła poszerzyć jej horyzonty, dzięki niej mogła zacząć udoskonalać swoje umiejętności, które zostały zauważone nie przypadkiem. O tak. Gra dla ukochanego klubu była ogromnym zaszczytem.
- Justine, jest coś o czymś musisz wiedzieć… - zaczęła rodzicielka.
- Mamo, masz tak grobową minę i poważny ton, jakby coś się stało – zażartowała.
- Justi, masz przyrodniego brata – wyszeptała.
- Nie, ty nie mówisz poważnie, prawda? To nie jest możliwe – pokręciła przecząco głową.
- Dziesięć lat wcześniej, zanim poznałam twojego ojca, był z inną kobietą, a owocem ich związku był chłopiec. Rozstali się w momencie, kiedy poznaliśmy się, a potem urodziłaś się ty.
- I mówisz o tym tak spokojnie? Nie wierzę, nie wierzę… Jak mogliście okłamywać mnie przez dwadzieścia lat?! – pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Skarbie, to nie tak…
- Nie? A niby jak? Nie wiem, jak okrutnym trzeba być człowiekiem, by zostawić swoje dziecko i odejść z inną kobietą.
- Utrzymywali kontakt, sporadyczny, ale jednak.
- Sporadyczny? – spojrzała na matkę z drwiącym uśmiechem. – Proszę cię, mamo. On pewnie potrzebował ojca, którego ja miałam. Miałam w cudzym słowiu, bo mój ojciec praktycznie w ogóle nie miał dla mnie czasu, jakby w ogóle mnie nie dostrzegał.
Między matką a córką zapanowała krępująca cisza. Obydwie doskonale wiedziały, że tak właśnie było, że Justine miała rację. Nie potrafiła zrozumieć tylko jednej rzeczy – jak można było żyć w kłamstwie blisko dwadzieścia lat?
- Masz prawo być zła…
- Nie tyle zła, co rozczarowana i zawiedziona. Zawsze uczyliście mnie życia w prawdzie, a jak się teraz okazuje sami nie potrafiliście przestrzegać tej prostej reguły. Mam prawo wiedzieć, co się z nim dzieje, jak się nazywa, gdzie mieszka. To interesuje mnie najbardziej.
- Steven Gerrard, to twój przyrodni brat.
Opadła na skórzaną kanapę, wpatrując się w matkę z niedowierzaniem, jakby nie dając wiary jej słowom. przeżyła drugi szok w ciągu zaledwie kilku minut. Steven Gerrard. Kapitan Liverpoolu i reprezentacji Anglii, grający jako środkowy pomocnik, jej bratem? Nie, dla niej to było zdecydowanie za dużo wrażeń, jak na jeden dzień. Zaledwie miesiąc temu pochowała ojca…
Bez słowa wybiegła z mieszkania, mocno rozczarowana. Po jej policzkach pociekły gorzkie łzy.
~~~~
Minął kolejny miesiąc. Nastał listopad. Justine nadal nie mogła oswoić się z myślą, że jej piłkarski idol, jest jednocześnie jej bratem. Trudno było jej dopuścić do siebie taką myśl. Nie ukrywała jednak żalu do matki z tego powodu. Żyła w niewiedzy przez dwadzieścia lat. Gdyby tylko wiedziała o tym wcześniej jej życie wyglądałoby teraz zupełnie inaczej. A na dzień dzisiejszy? Wiedziała, jak się nazywa, gdzie mieszka, że ma rodzinę. Jednak nie szukała jakiegokolwiek kontaktu. Po co? On sam też najwidoczniej nie szukał kontaktu. Nie widziała najmniejszego sensu. Niewiele by to zmieniło. Tak uważała. Ale to, co bolało ją najbardziej, to fakt, że Steven nawet nie pojawił się na pogrzebie ojca. Bądź, co bądź był jego synem, może Anthony zachował się wobec niego, jednak zasługiwał na ostatnie pożegnanie.
~~~~
Zaczerpnęła powietrza, stając na środku murawy stadionu Anafield Road. Obiegła wzrokiem całe jego wnętrze. Czuła się w jakiś sposób zachwycona tym widokiem. To tutaj swoje mecze rozgrywała jej ukochana drużyna. Mecze, które zawsze oglądała z trybun. A już niedługo ona sama miała odbywać tutaj treningi i grać mecze, dobre mecze. Przymknęła powieki, a na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Rozłożyła szeroko ramiona. Jej marzenie właśnie się spełniało. I nic nie mogło tego przyćmić. Nawet Steven Gerrard.
Nie liczyła upływających minut, sekund… Nie wiedziała, ile trwała w tej pozycji. Dopiero po czasie i oswojeniu z myślą o grze dla żeńskiej drużyny The Reds udała się ku wyjściu. Właściwie od dzisiaj była formalnie zawodniczką tego klubu, co napawało ją dumą. Radosnym krokiem zmierzała wąskim tunelem, prosto do wyjścia stadionu. Przystanęła instynktownie, czując na sobie czyjś wzrok. Obróciła się. Zaledwie kilka centymetrów dalej, naprzeciw niej stał Steven Gerrard. W tym momencie poczuła nieodpartą chęć ucieczki, choć wiedziała, że byłoby to dziecinne zachowanie.
- Justine? – spytał dość niepewnie.
- We własnej osobie. Pan za to nie musi mi się przedstawiać. Jest pan moim piłkarskim idolem.
- Jestem twoim bratem.
- Bratem? Nie, ja nie mam brata, jestem jedynaczką – odparła chłodno, kręcąc przecząco głową.
- Dowiedziałem się niedawno, miesiąc przed jego śmiercią… - spojrzał na nią.
- O, świetnie. Bo jak miesiąc temu, a właściwie dwa po śmierci ojca – prychnęła.
- Czyżbym wyczuwał ironię w twoim głosie, siostrzyczko? – jego wargi wykrzywiły się w krzywym uśmiechu.
- No skądże. Po prostu dziwię się, że masz tupet ze mną rozmawiać, po tym wszystkim. Ja nawet nie mam pretensji o to, że nie próbowałeś się nawet ze mną kontaktować i nie zaprzeczaj, bo obydwoje dobrze o tym wiemy – dodała, kiedy otworzył usta, by coś powiedzieć. – Tu już nie chodzi o mnie, bo ja też nie chciałam kontaktować się z tobą, bo i po co? Każde z nas ma swoje życie i niech tak pozostanie. Nie rozumiem tylko jednego… Jak mogłeś nie pojawić się na pogrzebie własnego ojca, co?! Był, jaki był, zostawił cię, ale jednak to twój ojciec, należała mu się odrobina szacunku z twojej strony. Łudziłam się, że może warto by spróbować to jakoś naprawić, ale swoim zachowaniem udowodniłeś, jakie jest twoje podejście, dlatego myślę, że lepiej będzie, jeśli pozostaniemy dla siebie obcymi ludźmi. Mistrz i uczennica. Nie wiedziałam tylko, że mój idol jest tak tchórzliwym i podłym człowiekiem – wyrzuciła z siebie.
- A wiesz, co ja w ogóle czuję, co myślę? – warknął wściekły.
- Nie, nie wiem i nie chcę wiedzieć. Gówno mnie to obchodzi – obrzuciła go nienawistnym spojrzeniem i ruszyła do wyjścia.
~~~~
- Stevie, jeśli nie masz żadnych planów na popołudnie, to może obejrzelibyśmy trening płci pięknej, co ty na to? Podobno pozyskali nową zawodniczkę - Torres uśmiechnął się szelmowsko, przewieszając torbę sportową przez ramię.
- A wiesz, czemu nie? – rzucił. – W takim razie chodźmy.
W przeciągu kilku minut zajęli dogodne miejsca po stronie północnej trybuny, skąd mieli bardzo dobry widok na rozgrzewającą się grupkę młodych dziewcząt.
- Fer, widzisz tę z 9? – kapitan The Reds, jakby od niechcenia gestem dłoni wskazał na szatynkę, konwersującą z niewątpliwie trenerem drużyny.
- Tą szatynkę..? Noo, to ta nowa. Ładna, ale nic specjalnego. Zaraz przekonamy się, co potrafi.
- Moja siostra.
- Gerrard, masz ty wyczucie humoru – pokręcił głową z rozbawieniem. – Ty chyba nie mówisz poważnie? – dodał, widząc jego nietęgą minę.
- Jestem jak najbardziej poważny. Dowiedziałem się o jej istnieniu jakieś 4 miesiące temu.
- I nie pochwaliłeś się? Ale w ogóle jak..?
- Opowiem ci kiedyś, obiecuję, ale nie dzisiaj.
Hiszpan pokiwał tylko twierdząco głową. Znał go bardzo dobrze. Za dobrze. Można powiedzieć, że byli takimi dobrymi przyjaciółmi z boiska. Wiedział, że nadejdzie moment, kiedy przyjaciel sam zechce opowiedzieć mu o wszystkim. Uszanował jego zdanie, nie wnikając w szczegóły.
~~~~
Minęły dwa miesiące. A Justine spisywała się świetnie. Dawała z siebie wszystko, wkładając w grę całą swoją pasję, miłość i oddanie. To głównie dzięki niej drużyna wspięła się tak wysoko, bo 2 miejsce dla klubu, który wcześniej lądował zazwyczaj na spodzie tabeli, jest dużym sukcesem. Dostała możliwość gry w ukochanym klubie, któremu odpłacała się mnóstwem bramek. Z kolei jej nienawiść do Stevena, a także do Torresa, rosła z dnia na dzień. Tego pierwszego nienawidziła z wiadomego powodu, nie przyznając się do niego, z wzajemnością zresztą, a jeśli chodziło o Hiszpana, to irytował ją totalnie. Jego pewność zbytnia pewność siebie, wysokie mniemanie o sobie i uosobienie mężczyzny, który może mieć każdą kobietę na ziemi. Może i tak, ale nie ją. Nie Justine Coleman. Starała się ignorować obydwu, skupiając głównie na zbliżającym się finale Pucharu Anglii, w którym miały się zmierzyć z rywalkami z Arsenalu Londyn.
- Całkiem niezły mecz – pochwalił ją Torres, po jednym z meczów ligowych.
- A dziękuję, w przeciwieństwie do twojego, bardzo dobry – rzuciła złośliwie.
- Kim ty jesteś, żeby oceniać moją grę, mała żmijo? – chwycił ją za nadgarstek.
- Dobrej klasy napastnikiem, czego nie można powiedzieć o tobie, zadufany w sobie dupku – wyszarpnęła się z uścisku.
Roześmiał się.
- Bawi cię to? – syknęła jadowicie. – Moja gra jest wypracowana i solidna. A ty? Ty nie grasz. Ty tylko bezceremonialnie biegasz po boisku, a ta niby gra jest jednym wielkim aktorstwem. Jesteś słaby i nie możesz dopuścić do siebie tej myśli. Udajesz, że cię to nie rusza, a w rzeczywistości jest ci z tym cholernie źle, czyż nie? – spojrzała na niego z pogardą.
- Oh, zamknij się już – warknął.
- Spokojnie. Zrobią ci się zmarszczki, el nino – rzuciła na odchodnym.
Kim ona była, aby wypowiadać się o nim w taki sposób? Arogancka dziewucha. Co z tego, że ładna, skoro każde wypowiedziane przez nią słowo było według niego bezmyślne i nieprzemyślane? Za kogo się uważała? Chociaż w duchu musiał przyznać, że miała rację. Był w tym momencie słaby. Obydwoje otwarcie twierdzili, że się nienawidzili. Nie nienawidził jej, a irytował go jej sposób bycia. Intrygowała go, jednak nie miał zamiaru dać jej tego do zrozumienia, ani jej, ani Gerrardowi. Chciał poczekać, co wyniknie z tej ‘znajomości’, chodź wiedział doskonale, że dziewczyna, zresztą podobnie, jak on ma trudny, nieustępliwy charakter.
~~~~
18 marca 2011 roku. Anafield Road. Mecz finałowy. Stawka Puchar Anglii. Liverpool F.C kontra Arsenal Londyn. Dwie drużyny. Dwie różne taktyki. Dwie inne koncepcje. Jeden cel. Wygrana. Wygrana, która była marzeniem.
Pierwszy gwizdek sędziego Howarda Webba i mecz rozpoczął się. Wśród kibiców The Reds Steven Gerrard i Fernando Torres. Ten pierwszy dopingujący swoją siostrę, a ten drugi zafascynowany jej grą i osobowością, towarzyszący swojemu przyjacielowi. Przecież obiecał sobie, że wyrzuci tą dziewczynę z pamięci. Zapomni o niej. Nie mógł. Nie potrafił. Czuł, że to było silniejsze od niego. Nie chciał przyznać się do niczego Steviemu, znając jego zdanie na ten temat. Jego stosunki z siostrą w ostatnich tygodniach nieco drgnęły, można by powiedzieć, choć do idealnych relacji brakowało zdecydowanie dużo. A Fernando? Przyszedł tutaj dla niej. Na pozór, w jej obecności zgrywał w sobie twardziela, jednak mimo wszelkich oporów powoli stawała się bliższa jego sercu. Może to przez miłość do futbolu? Bardzo możliwe. Zauroczyła go jej szczerość i łatwość, z jaką przychodziło jej to okazywanie emocji.
Otrząsnął się dopiero w momencie, w którym usłyszał głośny doping kibiców Czerwonych. Dziewiątka, ‘jego’ dziewiątka, niemal przedarła się w pole karne obrończyń drużyny Arsenalu, wymijając je z przyjemną dla oka łatwością i właśnie szykowała się do oddania strzału na bramkę. Mocno kopnęła piłkę, niemalże jak z podkręconego rogala. Uśmiechnęła się szeroko, nie spodziewając się tego, co miało zaraz nastąpić. Poczuła tylko potworny ból głowy, upadając na murawę. Wszyscy na stadionie wstrzymali oddech. Tak, faul. Justine ewidentnie pchnięta przez jedną z rywalek uderzyła głową w słupek bramki, nie mając jakichkolwiek szans na uniknięcie zderzenia. Jej ciało niemal bezwładnie opadło na murawę, tuż obok bramki.
Czuł, jak ogromna gula podchodzi mu do gardła. Nie zważając na krzyki Stevena, poderwał się z miejsca, przeskakując metalową barierkę, a następnie zwinnie omijając banderę reklamową, ile sił w nogach, podbiegł w stronę bramki, przepychając się przez tłum zawodniczek. Leżała przytomna, z na wpół przymkniętymi powiekami. Uklęknął przed jej bez więdnie leżącym, drobnym ciałem, ujmując jej twarz w dłonie.
- O, Torres, chyba się nie popisałam, a miał być taki piękny gol – uniosła w kąciki ust w uśmiechu, co raczej wyglądało jak grymas.
- Nie zasypiaj, nie możesz. Justin, ja… - szepnął, ściskając jej dłoń.
- We’ll never walk alone – starała się odwzajemnić uścisk.
Uśmiechnęła się blado, resztką sił spoglądając w jego czekoladowe tęczówki. Czuła się senna, jak nigdy dotąd. Powieki stawały się coraz cięższe. Powoli przymykała je, słysząc ogromny wrzask trybun. Odpływała. Uścisk ich dłoni rozluźnił się. Tętno coraz mniej wyczuwalne, oddech coraz bardziej płytki.
- … cię kocham – pogładził jej policzek ze łzami w oczach.
Zmarła. Zmarła Justine Coleman. Wschodząca gwiazda kobiecego futbolu na Wyspach Brytyjskich. Dziewczyna, której nie zdążył wyznać tego, co czuł. A miał w zamiarze zrobić to po dzisiejszym meczu. Nie zdążył. Żywił do niej uczucie, które pozostało niespełnione.
____________________________________
Pomysł zrodził się w mojej głowie całkiem spontanicznie, więc jakiś czas temu postanowiłam przelać go na papier, jako jeden z kilku moich opowiadań jednoodcinkowych. Zamiast tworzyć kilku rozdziałowe opowiadanie wolałam ująć całą historię w jednym odcinku. Nie wiem, czy trafiłam z tematem ^^. A i nie mam zamiaru marudzić, bo mi samej rozdział się podoba. :D
Pozdrawiam ;-*
I nie masz co marudzić, bo mi też bardzo się podoba:P. Pomysł z jednoodcinkowymi opowiadaniami też jest świetny, bo można ująć wielu swoich bohaterów, a każda historia jest inna, niepowtarzalna. Na dodatek zaczęłaś bohaterem, którego uwielbiam, czyli Gerrardem. Już za to wielkie dzięki:). Bardzo proszę o info nowościach, ale także zapraszam do siebie, nowy blog na pokaz-mi-jak-wyglada-niebo.blogspot.com, na razie pierwszy odcinek, opowiadanie o numerze "8" na Anfield oraz o jednym z najwspanialszych klubów na świecie, Liverpool FC:d
OdpowiedzUsuńmuszę przyznać, że to krótkie opowiadanko jest przepiękne i bardzo wzruszające. Justine mogła stać się wielką gwiazdą Liverpool. miała dużo ambicji i wielki talent. jak to jeden ruch może zmienić całe życie człowieka. szkoda, że Torres nie wyznał wcześniej swoich uczuć. stracił na serio wyjątkową dziewczynę, a Gerard siostrę. kurcze! mam nadzieję, że stworzysz jeszcze jednego jednoparta., bo Twoje pomysły są genialne.
OdpowiedzUsuńAwwwww. Kocham, kocham, kocham. <3 Dobrze wiesz, co sądzę na temat tego jednoparta. Do tej pory nie mogę pogodzić się z tym, że Justine zginęła. :( I w pełni zgadzam się z moimi przedmówczyniami, Twoje pomysły są genialne. <3 I dziękuję za dedykację. :*
OdpowiedzUsuńA ja wcale nie jestem taka pewna, że nie zdążył jej powiedzieć tego, co czuje. Może już w innej postaci, ale chyba usłyszała jego słowa.Albo nie, inaczej. Nie usłyszała, poczuła. Takie rzeczy się czuje;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
[droga--do--gwiazd]
[mwiniarski]
Idealne, genialne, perfekcyjne, świetne. Nie znajduje słów by opisać tego jedno parta, bo on jest po prostu genialny. Zawarłaś w niem tyle emocji, uczuć, że ja wielka gaduła, nie wiem co powiedzieć. Piękna historia, po prostu piękna. Szkoda, że Steven i Justyne nie poznali się bliżej. Szkoda, że rodzeństwu nie było dane zblizyć się do siebie, ale takie jest życie. Czasami po prostu na Ziemii nie udaje nam się załatwić wszystkich spraw.
OdpowiedzUsuńSzkoda mi matki dziewczyny, Najpierw straciła męza, a teraz córkę. Szkoda, że czasami życie jest tak kruche...
czekam na kolejny genialny part w twoim wykonaniu :*
takiego obrotu sprawy bym się nigdy nie spodziewała. Na początku było widać, że Justine brakuje ojca. Podobał mi się jej charakter, bo mówiła co myślała i nie owijała w bawełnę. Gdy wszystko zaczyna się układać, kontakty z bratem, Torres uświadamia sobie, że coś do niej czuje tutaj trach coś takiego. Tak przykro mi się zrobiło jak czytałam tą końcówkę. Z tematem trafiłaś idealnie, takie opowiadania jednoodcinkowe też są bardzo fajne ^^
OdpowiedzUsuńDotarłam tu z małym opóźnieniem i powiem szczerze, że nie wiem co napisać. Nie często mi się to zdarza, ale jestem strasznie poruszona tym jedno odcinkowym opowiadaniem. Życie Justine w jednej chwili bardzo się zmieniło, śmierć ojca zmieniła jej ,myślenie, postępowanie. Także wiadomość o posiadaniu brata była dla niej zaskoczeniem. Myślę, że gdyby dowiedziała się o nim wcześniej wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. czasami nasi wrogowie są okazują się być kimś o wiele większym. Myślę, że Justine mimo wszystko wiedziała, o tym jakim uczuciem darzył ją piłkarz.
OdpowiedzUsuńAaa trochę się wzruszyłam tą końcówką, pomysł świetny a wykonanie fenomenalne. Oby więcej takich historii.
Pozdrawiam ;*
Dotarłam dość późno na tego bloga, ale powiem Ci, że podoba mi się ten pomysł.
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie jest raczej takim smutaskiem, zwłaszcza końcówka. Szkoda, że Fernando tak późno zdał sobie sprawę z tego co czuje do Justine. Wielka szkoda.... Gdyby powiedział jej o tym wcześniej.... Ciekawa jestem przebiegu zdarzeń.
No ni teraz pozostaje mi czekać na kolejny jednopart. ;)
Utrata kogoś bliskiego zawsze wiąże się z bólem itp.
OdpowiedzUsuńA wiadomość matki zwaliła mnie z nóg, ma przyrodniego brata? akurat teraz jej o tym mówi?! dwadzieścia lat to trochę sporo. :D
Naprawdę dobry pomysł z tą jednopartówką. Autorka więcej się nauczy przy tworzeniu takiego jednoodcinkowego rozdziału, niż ma się głowić na wielowątkową historią.
OdpowiedzUsuńJestem zauroczona historią Justine. Nie spodziewałam się, że tracąc ojca dowie się prawdy. Prawdy, że posiada brata, ba i nie byle kogo, bo samego Sevena Gerrarda :D
Szkoda, że Torres nie zdążył jej powiedzieć prawdy. Zabrakło kilka chwil, żeby zdołał jej powiedzieć, co do niej czuje.
Niestety życie jest niezwykle przewrotne. Trzeba czerpać z niego, jak najwięcej się tylko da :)
Jej reakcja na pierwsze spotkanie z bratem jakoś mnie nie zdziwiła. Miała prawo być zła na niego, że nie pojawił się na pogrzebie ich ojca. Choć równocześnie on także miał prawo się na nim nie pojawić, bo przez całe życie nie doznał większego zainteresowania swoją osobą przez ojca. Szkoda, że tak to się wszystko skończyło i Fernando nie zdążył powiedzieć jej co czuje. W ogóle nie spodziewałam się takiego zakończenia. Niestety nie wszystko zawsze jest tak jak chcemy...
OdpowiedzUsuńCzytam to nie wiem o raz który ale za każdym razem płacze. Nie wiem jak ty to robisz że piszesz tak wspaniale. Dopiero teraz zebrało się na napisanie komentarza do tej notki... Nie wiem czemu tak późno, o to nie pytaj. Ukazałaś mi jak życie jest kruche i krótkotrwałe...
OdpowiedzUsuńDziękuje
Dziękuję Ci z całego serca. Dziekuje Ci, że pierwszy raz ktoś przekazał innym moje doświadczenia z boiska. Jednak dzięki bogu ja żyję.
OdpowiedzUsuńDzięki Tobie się popłakałam.
59 year-old Accountant III Leland Rewcastle, hailing from Maple Ridge enjoys watching movies like Blue Smoke and Astronomy. Took a trip to Mana Pools National Park and drives a Sebring. wiecej informacji
OdpowiedzUsuń